czwartek, 29 kwietnia 2010

Premiera Halderd w Warszawie

27 kwietnia w Klubie Traffic w Warszawie odbyło się spotkanie z Elżbietą Cherezińską z okazji promocji "Ja jestem Halderd". Udział w premierze wzięły: Kinga Dunin i Dorota Osman, fragmenty pięknie przeczytała Justyna Sieńczyłło.
Oto fragmenty rozmowy:

Dorota Osman: Te książki (Sigrun i Halderd) mnie niosą. widziałam te fiordy, widziałam ten śnieg! Autorka wydobywa jakąś nieprawdopodobną moc uczuć. Można je czytać niezależnie, osobno, jako książki zupełnie odrębne a nie jako części, czytać bez kolejności.
Kinga Dunin: Nie zgadzam się. Sigrun jest o „idealnym świecie wikingów”. Halderd, to podszewka tego świata. Dopiero obie razem dopełniają się, stanowią całość.
Autorka: Jak skończę, całość złoży się na „książkę ponad książkami” – tę nienapisaną, tę, którą czytelnik wyczyta sobie z wrażeń, jakie obudzą mu się, gdy przeczyta wszystkie części. W ogóle przede wszystkim interesuje mnie czytelnik, pisanie tylko dla siebie nie ma takiego sensu – interesują mnie te emocje, które można w odbiorcy wzbudzić.
Kinga Dunin: Książka nad książkami to ładnie brzmi, choć fachowo nazwałabym to metatekstem. Wiesz, ja chyba na tę książkę nad książkami czekam najbardziej, bo już teraz widzę, że tom drugi dodaje pierwszemu głębi.
Myślę, że trzeba jeszcze powiedzieć o erotyce - w „Północnej Drodze” są chyba najlepiej napisane w polskiej literaturze sceny erotyczne jakie kiedykolwiek czytałam.
Dorota Osman: Tak! Robi mi się gorąco jak czytam. Mamy w polszczyźnie kłopot, o seksie jest albo medycznie, albo wulgarnie a tu nie: ani jedno, ani drugie, nowy język…
Autorka: Pomagam sobie scenografią.
Publiczność - Śmiech.
Autorka: Erotyzm jest stanem umysłu, jest zakorzeniony w świecie, w którym żyjemy. Piszę o innych czasach, korzystam z właściwej im scenografii erotycznej – moi bohaterowie mogli porównywać seks do rejsu, do żeglowania, do walki, bitwy. Pojawiają się pewne atrybuty tamtego okresu, zwierzęta bliskie bohaterom, a resztę czytelnik sam sobie powyobraża.
Kinga Dunin: Podoba mi się, że oszczędzasz szczegółowego opisu scen w alkowie pomiędzy Halderd a Helgi.
Autorka: Celowo. To nie mąż rozpala wyobraźnię erotyczną bohaterki, więc i czytelnika pozbawiam tych doznań.
Kinga Dunin: Ale dajesz posmak mechaniczności tych relacji między nim.
Autorka: (śmiech) Tak, erotyzm Halderd pojawia się nie wraz z mężem, ale wraz z olśnieniem.
Kinga Dunin: Historycznie rzecz oparta jest o moment wprowadzenia chrześcijaństwa. Z tym że dość cynicznie do niego podchodzisz. nie ma u ciebie mowy o zbawieniu duszy, a jest polityka, zimne wykalkulowanie, chrześcijaństwo jako siła i to ta siła zwycięża.
Autorka – Cynizm? (udaje, że nie wie o co chodzi) to byli praktyczni ludzie…
Dorota Osman – do Radosława Piwowarskiego: Mam nadzieję, że Północna droga NIE ZOSTANIE SFILMOWANA. Nie chcę obrabować swojej wyobraźni, nie chcę się rozczarować. Ja te książki i obrazy mam w sobie. Książki przecież nosi się w sobie.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Spotkania w Wielkopolsce z Autorką

22 i 23 kwietnia Ela Cherezińska odwiedzi biblioteki w Wielkopolsce. 22 kwietnia, rozpoczyna w Wolsztynie w Bibliotece Miejskiej, o godz. 11.00, potem wyruszy do Grodziska Wielkopolskiego, do Biblioteki Publicznej, godz. 16.30.
23 kwietnia, w piątek, spotka się z czytelnikami w Opalenicy, w Bibliotece Publicznej, o godz. 16.30, później zaś zawita do Buku, do Biblioteki Publicznej, o godz. 18.30.

"Ja jestem Halderd" już jest!

"Ja jestem Halderd" już jest! Jak pisze na okładce Andrzej Rostocki, to "wielowątkowa i arcyciekawa opowieść o życiu wikingów na przełomie pierwszego tysiąclecia. Uległem fascynacji historią Halderd, doceniając urodę narracji i zdolności Autorki w rekonstrukcji ducha tamtych czasów. Szczególna wartość książki Elżbiety Cherezińskiej polega na tym, że uczyniła ona bohaterami nie bezwzględnych wojowników, lecz dzielne i dumne kobiety. Ja jestem Halderd to tryumf kobiecego pierwiastka, który wbrew stereotypom niesie w sobie prawdziwą siłę, a historia to jedynie kostium, pod którym kryje się na wskroś współczesna opowieść".
Druga część z cyklu "Północna Droga" w centrum ustawia drugoplanową dotąd bohaterkę, Halderd, panią z Ynge. Powstaje dzięki temu zupełnie inna narracja, bo diametralnie inna jest jej narratorka: o ile Sigrun zabierała nas w świat kompletny i zmysłowy, tworząc opowieść szczęśliwej, spełnionej kobiety, o tyle urywana, dynamiczna, niespokojna, choć wciąż namiętna opowieść Halderd prezentuje rzeczywistość na krawędzi tuż przed kluczowym starciem pogaństwa i chrześcijaństwa. To ponownie historia o interpretacji tej samej przepowiedni, odczytywanej jednak inaczej - alternatywna wersja tej samej historii.
Czy Wam się spodoba? Zasmakujcie jej sami...
Tymczasem zapraszamy do obejrzenia prezentacji:
http://www.zysk.com.pl/userfiles/Halderd.pdf

To było latem, rok przed nieszczęsną wyprawą Olafa

To było latem, rok przed nieszczęsną wyprawą Olafa. Miałam dziewięć lat, on piętnaście. Ja byłam dzieckiem, on mężczyzną. A Katla kobietą. Ganiałam po łagodnych wzgórzach Ase. Bawiłam się w pory roku.
Tamtego dnia deszcz popsuł mi zabawę. Nadeszła chmura, zatrzymała się nad moim wzgórzem i spuściła na ziemię strugi wody. Płatki przylgnęły mi do rąk i nie chciały fruwać. Zniecierpliwiona poszłam do lasu, by przeczekać ulewę. Pośród szmeru kropli usłyszałam coś jeszcze. Szepty? Stłumiony, jasny śmiech. Bezszelestnie podczołgałam się w stronę głazu, zza którego dochodziły dźwięki.
Katla siedziała oparta plecami o skałę. Olaf leżał z głową na jej kolanach. Ręką tulił jej piersi. Były nagie. Pewnie Katla zmokła i zdjęła koszulę. Chciałam pójść do nich, gdy Olaf uniósł się lekko i przystawił swoje usta do piersi dziewczyny. Zamknął oczy i pomyślałam, że nie będę przeszkadzać.

Wróciłam do domu przed nimi. Matka czekała chwilę z posiłkiem, ale gdy nie nadchodzili, kazała służbie podawać. zapytała:
– Gdzie Katla?
Odpowiedziałam, nie przerywając jedzenia:
– Karmi Olafa piersią w lesie, deszcz ich złapał.
– Flokse! – zaklęła matka i wstała od stołu, potrącając miski.
Flokse, krzyczała po wielokroć tego wieczoru, gdy sam na sam zamknęła się z Katlą w alkowie. Olafa wyprawili nazajutrz do Hrafna. W domu z wolna przycichło. Służące schodziły matce z oczu, ojciec łagodził, i choć pierwszego dnia słowo „pognać” padało z jej ust często, to jednak wraz z upływem dni rozmyło się w powietrzu i znikło. Katla została.
Ja zrozumiałam, że choć była moją piastunką, to jednak była zbyt młoda, by kiedyś niańczyć Olafa. Pojęłam w mig, że mówienie tego, co się widzi, nie przynosi nikomu korzyści. Katla zrozumiała, gdzie jest jej miejsce w naszym domu. A ojciec i matka, że mój brat nie jest już dzieckiem.
Olaf. Podobno Olaf. wściekł się, gdy się urodziłam. Czekał na brata, dostał siostrę. Ponoć prosił matkę, by zostawiła mnie pod skałą. Wyciągał mnie z kołyski i sam próbował wynieść, tak że bali się mnie zostawiać bez opieki.. Katla czuwała dzień i noc. Nic z tego nie pamiętam. Aż w końcu zachorowałam. Nie jadłam, nie płakałam, nikłam. Cała rodzina się zebrała. Radzili, co dalej. Hrafn kazał sprowadzić kobietę z bagien. Matka się jej bała. Ojciec słyszeć o tym nie chciał. Stryj się uparł, powiedział, że jestem pierwszą dziewczynką w rodzinie, a to znaczy, że dzięki mnie kiedyś rod będzie wywyższony. Kobieta przyszła, okadziła mnie i w kącie izby wypatrzyła Olafa. Skrzyżowała palce i wysyczała:
– Den ondeee!
Wyciągnęła sześcioletniego Olafa na środek. I mimo protestów matki nad nim samym odprawiła czary. Nim wyszła z dworu, powiedziała do matki, ojca i Hrafna:
– Wasze dzieci już czyste. Jedno miało diabła z krwi, drugie z kości. Czy ich upilnujecie, nie wiem. Ja bym się bała.

Katla mi to opowiadała. Zawsze ją męczyłam:
– Powiedz, a ja miałam z krwi czy z kości?
Śmiała się, a ja ją straszyłam, że z krwi i że ją zjem, jak trochę podrosnę.
Jedno było pewne: po tamtej historii z moją chorobą i kobietą z bagien Olaf przestał dybać na moje życie. Już mu nie przeszkadzałam. Popadł w przesadną miłość do mnie, swojej małej siostry. Na rękach mnie nosił, zabawiał, pilnował. Aż Katla i matka bały się, że z nadmiaru tej miłości zrobi mi krzywdę.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

z "Ja jestem Halderd"

– Halderd!
Pięści do uszu, żeby nie słyszeć matki. Jej krzyk świdruje głowę. Jakby chciała nabić mnie na sopel lodu. Przeczekam jej gniew i wyjdę. Wrócę do chałupy, jak będzie zmierzchało. Matka wtedy nie ma już tyle sił, co rano. Będzie siedziała przy krosnach, znużona. Skinie na mnie, gdy wejdę, sennym głosem powie, że jestem niewdzięczna, że jestem jak dzikie szczenię i że nie pamięta chwili, kiedy mnie rodziła. Splunie mi pod stopy i każe odejść. A, jeszcze nie pozwoli dać mi kolacji. Wielkie rzeczy! Obudziłam się głodna, mogę zasnąć głodna. Wszystko, byleby tylko nie słyszeć jej jazgotu. Jej skrzeczenia od rana do zmierzchu.
Byleby nie patrzeć na ojca. Siwowłosy odyniec z przetrąconymi kolanami.
Nie zawsze tak było. Kiedyś
Zakradłam się do izby matki. Nie krzyknęłam. Wisiała na ścianie. Ojciec leżał u jej stóp. Wszędzie odór piwa. Spał, posapując cicho. Matka dała mi znak, bym podeszła. Pokazała, że mam przystawić stołek i sama się wyswobodziła. Palec przyłożyła do ust. Wyszarpnęła suknię zaczepioną o hak, raniąc się nim w plecy. Jak sarna wyrywająca się ze źle zastawionych wnyków.
Zdjęła z siebie ubranie, otarła nim plecy z krwi i zawiesiła z powrotem na haku. Pod spodem ustawiła buty. Naga, podparła się pod boki i wyszeptała:
– Jak myślisz? Dobrze?
Wzruszyłam ramionami:
– Za chudo, mamuś...
–! Tak, za chudo.
Z błyskiem w oku pobiegła do skrzyni. Ze swoich koszul ukręciła kukłę i wpakowała ją pod suknię. Głowę z chusty dowiesiła na piersi, schyloną.
Stałam poruszona. Matka jednak jeszcze nie była syta. Kręciła głową, Nóż. Wzięła nóż. Zadrżałam, gdy znów gestem nakazała milczenie. Stała nad ojcem. Wahała się. Naga, chuda, z rozpuszczonymi włosami, szukała nożem miejsca na swym ciele. Zasychało mi gardle ze strachu, ale nie śmiałam pisnąć. Jora nie znosi sprzeciwu. Wybrała udo. Naciągnęła skórę palcami i przesunęła ostrzem Chlusnęło. Pochyliła się nad śpiącym. Krew płynęła na klepisko wokół jego głowy. Matka przesuwała się, polewając swoją krwią jego dłonie. W końcu wytarła nóż o kukłę na ścianie. Ubrała się szybko i wyprowadziła mnie z izby. Była spokojna, jak rzadko, i zadowolona z siebie. Powiedziała, że mogę sobie iść, nie będzie mnie wołać aż do wieczora.

Ale nie poszłam. Tamtego dnia nie poszłam nigdzie, ani do lasu, ani w góry. Wolałam być blisko, bałam się o matkę, o to, co się stanie, gdy ojciec się zbudzi.
I co się stało? Nic . Padł na kolana i całował ją w nogi. Matka siedziała nieporuszona.

Od tamtego dnia nie tknął jej ani razu. Owszem, czasami podnosił głos, ale schodził jej z drogi.. Jeśli się napił, spał w izbie, przy ogniu. Jeśli nie było co pić, znikał. Matka mruczała pod nosem obelżywie: Hagni, pan na torfowiskach!